R. Urbański -- Literackość dziejopisarstwa |
| Drukuj |
|
E-mail
|
sobota, 12 listopada 2005 |
Robert Urbański Literackość średniowiecznego dziejopisarstwa polskiego
(propozycja konferencji tematycznej)
Historiografia uchodzi – najniesłuszniej w świecie – za mniej wartościową literacko część naszego średniowiecznego piśmiennictwa. Mało tego: ignorowanie wielu jej zjawisk i niewciąganie w orbitę zainteresowań historii literatury jest zjawiskiem powszechnym. Wystarczy spojrzeć, ile miejsca poświęcono dziejopisarstwu, a ile poezji w fundamentalnej syntezie epoki pióra prof. Michałowskiej. Przed siedemdziesięciu laty Manfred Kridl, dając wyraz poglądom powszechnie obowiązującym w ówczesnej polskiej historii literatury, sygnalizował, aby filologowie „wyrzucili za burtę zainteresowań historycznoliterackich” te teksty, których główny cel nie jest artystyczny – a miał na myśli całą średniowieczną historiografię – i swe badania rozpoczynali od Długosza[1]. Dziś nikomu przez myśl by nie przeszło niewłączenie do korpusu tekstów badanych przez nauki filologiczne takich dzieł jak choćby Kronika Galla. Nadal jednak wielu uczonych odmawia miana literatury niewielkim zabytkom dziejopisarstwa, a i większe traktuje często po macoszemu. Byle skrawek poetycki, byle trzeciorzędny grafoman – nie tylko w średniowieczu zresztą – jest częściej obiektem pieszczotliwych zabiegów filologicznych niż konstrukty dziejopisarskie, wymagające od pisarza wiedzy, żmudnej pracy i biegłości w sztukach wyzwolonych. Tak się jakoś w polskiej literaturze utarło, że lada wierszokleta ma tu wyższą rangę niż najtęższy historiograf. Nic dziwnego, że Słownik terminów literackich pod redakcją Janusza Sławińskiego nie notuje haseł takich jak „historiografia”, „dziejopisarstwo” czy nawet „historia” – są za to terminy tak bezsprzecznie literackie, jak „akt lokucyjny”, „dubbing”, „proscenium” czy „psycholingwistyka”. Sytuacja ta wynika być może z fałszywego – zwłaszcza w odniesieniu do piśmiennictwa dawnych epok – mniemania, że literaturą jest jedynie tekst „nieużytkowy”. Niemało zawinił tu nowożytny rozziew pomiędzy historią a filologią i pretensje tej pierwszej do naukowej ścisłości, owocujące w historiografii dwóch ostatnich stuleci skrajnym niekiedy zubożeniem środków językowych, a przede wszystkim możliwie całkowitą rezygnacją z odautorskiego subiektywizmu. Tymczasem stopień artystycznego uporządkowania utworów historiograficznych średniowiecza, jego estetyka, ów dowodzący literackości „naddany” porządek tekstu, bywają niezwykle wysokie. Trudno bez popadania w banał rozwodzić się także na temat kulturowego oddziaływania dziejopisarstwa. Dowodzenie, że historiografia średniowieczna jest literaturą nie gorszą niż inne, jest równie nieskomplikowane, jak udowodnienie, że kura – choć nie lata – też jest ptakiem. Zacząć należałoby od kwestii prostszej, którą stanowią kroniki. Są one tworami obszerniejszymi niż annały, bogatszymi językowo i kompozycyjnie, pochodzą – w przeciwieństwie do roczników – najczęściej spod pióra jednego autora. Wszystko to sprawia, że jako materiał badawczy wydają się dużo bardziej wdzięczne, a ich literackości dowodzić nie trzeba. Kronika Galla, wykwit literackiej mody, jest dziełem niezwykle kunsztownym, w którym obok precyzyjnej kompozycji (rządzącej się liczbą trzy) i zrytmizowanego języka spotykamy również około czterdziestu fragmentów, będących autonomicznymi wierszami, zbudowanymi według najbardziej awangardowych wówczas technik poetyckich, z użyciem bogatego zasobu środków stylistycznych. Na temat literackich walorów kroniki Mistrza Wincentego napisano już tomy; podobnie wysoką rangę – także jako dzieło literackie – ma wielka synteza Jana Długosza, nawet jeśli brak śmiałków, którzy chcieliby się z nią zmierzyć w pracy naukowej. Inne kroniki zaliczane do dziejów naszego piśmiennictwa (Kronika Dzierzwy, Kronika wielkopolska, Kronika polsko-śląska, z pewnym wahaniem także Kronika książąt polskich, Kronika Jana z Czarnkowa) nie wykazują już podobnego stopnia uporządkowania: nie stały za nimi tej rangi osobowości twórcze. Nie znaczy to wszakże, że należy je usunąć poza obręb dzieł badanych metodami historii literatury, jeśli ta może badać średniowieczne modlitewniki, utwory mnemotechniczne, liturgiczne, kazania, wprawki szkolne itp. Cechy definicji literackości są dla badaczy średniowiecznego piśmiennictwa inne niż dla specjalistów od późniejszych epok[2]. Mediewistyka literacka poświęca uwagę wszelkim rodzajom tworów językowych, także tym, które wedle dzisiejszych klasyfikacji zasługują bardziej na miano „literatury użytkowej”. Przyczyną tego jest nie tylko polska bolączka, czyli względna szczupłość ocalałego do naszych czasów korpusu tekstów średniowiecznych. Istotniejsza jest praktyka epoki, która, stosując do nieliterackich dla nas gatunków literackie sposoby wyrazu, sama wskazała metodę, jakiej trzeba użyć do ich badania. „Piętno «literackości» nosi więc przeważna część zabytków łacińskiego piśmiennictwa wieków średnich i element literacki musi być przy ich analizie – także historycznej – poważnie brany w rachubę”[3]. Prawdziwym problemem pozostaje jednak ranga mniejszych zabytków dziejopisarskich – roczników, od których rozpoczynają się dzieje naszego piśmiennictwa. Rozbudowywanie kolejnych zapisek obrazuje rozwój kultury historycznej i literackiej twórców, ich biegłość językową, umiejętność obserwacji i selekcji zdarzeń, sposób widzenia świata. Największym kłopotem pozostaje „autorstwo narastające” (termin ukuty przez St. Wielgusa), które wiąże się z chaosem stylistycznym, nierównością poziomu językowego poszczególnych zapisek, trudnym często do sprecyzowania czasem powstania dzieła, jego „otwarciem” kompozycyjnym itp. – wszystko to sprawia, że roczniki bada się trudno. Jak dotąd zadanie to spoczywało na barkach historyków, których zadaniem było jednak głównie discernere vera ac falsa. Wydaje się, że przejęcie jego części przez historyków literatury mogłoby zaowocować lepszym poznaniem kultury polskiej wieków średnich, także w jej literackim wydaniu. Jak dotąd brak kontaktu pomiędzy historykami a filologami i wzajemne nieuwzględnianie swoich badań jest przyczyną rozlicznych kłopotów (jak bywa i w innych sferach życia przy braku komunikacji). Podstawowym problemem jest wciąż nie ujednolicone nazewnictwo roczników i kronik, nie wspominając już o nowoczesnym wydaniu korpusu tekstów. Roczniki trudno traktować jako grupę jednorodną. Są one rodzajem pasożytniczego gatunku literackiego, który wchłania w siebie środki innych gatunków, a często wręcz całe fragmenty tekstów. Odnajdziemy tu wyciągi z żywotów świętych (np. żywot św. Stanisława w Roczniku kap. kr.), dokumenty (np. w Roczniku świętokrzyskim bulla ustanawiająca odpust na pamiątkę rzezi sandomierzan podczas najazdu mongolskiego w 1259 roku), legend (opowieść o założeniu klasztoru łysogórskiego w tymże annale), szczątki narracji romansowej (historia o Walcerzu i Helgundzie w Kronice wielkopolskiej), epitafia (np. biskupa Prędoty w Roczniku kap. kr., Leszka Czarnego w Roczniku świętokrzyskim), portrety (Prędota, Jakub ze Skaryszewa – obaj w Roczniku kap. krak.), dialogi, sentencje, opisy bitew, ułamki tekstów epickich, wiersze. Efektem tego jest wielka rozmaitość reprezentowanych w annałach stylów i środków. Bogactwo formalne roczników nie jest wszakże jedynie bogactwem ich źródeł. Większe twory, jak Rocznik kapitulny krakowski, ekscerpowano, tworząc z nich mniejsze. Niektóre zapiski wspomnianego annału miał sporządzać podczas swojej biskupiej posługi sam Wincenty Kadłubek, co z góry przesądza o ich językowym wyrafinowaniu. Roczniki w ciągu stuleci swego istnienia potrafiły zmienić się nie do poznania. Podczas kolejnych przepisywań ostateczny autor rocznika dokonywał często jego stylistycznego ujednolicenia i wzbogacenia, często zacierając różnicę pomiędzy rocznikiem a kroniką, różnicę skądinąd zawsze nieostrą, co wyraźnie widać choćby w tytule opus magnum Jana Długosza: Annales seu Cronicae incliti Regni Poloniae. Mozaika notek rocznikarskich jest – na co zwykle nie zwraca się uwagi – próbą opisania ówczesnej rzeczywistości „na gorąco”, próbą pokrewną do – mutatis mutandis – działań współczesnej prasy, choć o nierównie wolniejszym tętnie i węższym polu recepcji. Tym bardziej reprezentatywne dla tendencji epoki mogą okazać się użyte w rocznikach środki wyrazu. Popularność Rocznika świętokrzyskiego, którego kilkanaście rękopisów dotrwało do naszych czasów, dowodzi, że takie – można by rzec: popularyzatorskie – ujęcie materii historycznej, bałamutne i rojące się od anegdot, a przy tym proste stylistycznie, choć nader barwne w sferze świata przedstawionego, odzwierciedlało i współtworzyło gusta czytelnicze w polskim średniowieczu, zwłaszcza wśród elit z prowincjonalnych ośrodków miejskich. Nie zapominajmy, że dysponujemy zapiskami annalistycznymi (czy szerzej – historiografią) z czasów, dla których brak innych dowodów ekspresji piśmiennej na ziemiach polskich lub też jest takich niewiele. Fakt ten sprawia, że trudno przecenić rolę zabytków dziejopisarskich w kreśleniu panoramy epoki i badaniu rozwoju polskiej literatury. A przecież wszyscy wiemy, że nie składa się ona wyłącznie z arcydzieł.
[1] M. Kridl, Wstęp do badań nad dziełem literackim, Wilno 1936, s. 25-26. Zob. J. Starnawski, Tradycje polskiej mediewistyki literackiej. Przegląd badań [w:] Mediewistyka literacka w Polsce, pod red. T. Michałowskiej, Warszawa 2003, s. 13.
[2] Zob. np. Jerzy Woronczak, Studia o literaturze średniowiecza i renesansu, Wrocław 1994, s. 32-33. [3] Marian Plezia, Łacińska filologia średniowieczna jako nauka pomocnicza historii, [w:] Werbalne i pozawerbalne środki wyrazu w źródle historycznym. Materiały II Sympozjum Nauk dających poznawać źródła historyczne. Problemy warsztatu historyka, red. R. Rosin, J. Szymański, Lublin 1981, s. 32. Zob. też Brygida Kürbis, Literaturoznawstwo a historiografia średniowieczna, "Roczniki Historyczne" 20, 1951-52 (wyd. 1955), s. 168. |
Ostatnia aktualizacja ( niedziela, 13 listopada 2005 )
|
|
|